piątek, 3 stycznia 2014

ZAWIESZONY

Brak pomysłu. Słomiany zapał. :c

Może kiedyś tu wrócę i będę miała olśnienie, ale mnie ubłagacie (było by miło, ale wątpię by tak się stało).
Hahahahahah. NIE DOWIECIE SIĘ KIM JEST ALICE. Ja zła :)

No to do napisania,
Laire.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 4 Szukając Alaski

Rozdział 4
"Szukając Alaski"

          Tak jak już wiecie moje życie legło w gruzach na równe 4 tygodnie. Mogłem tylko iść do szkoły i uczyć się. Na szczęście moi rodzice nie wiedzą nawet o moim wybitym barku więc nie zastanawiają się czemu się sam nie zagoił tak jak powinien. Nie będzie ich w domu przez bardzo długo. Ja nawet sam nie wiem co oni robią. Czasem naprawdę pragnę żeby tu byli, ale potem przypominam sobie, że od sprawy z Alice mnie ignorują. Jakby sądzili, że pamiętając o mnie zapomną o niej. Też tak na początku sądziłem, ale się myliłem. Tak więc, pewnie zastanawiacie się, jak to się stało, że moi rodzice nie dopilnowali mojego pierwszego polowania? (które powinienem odbyć w wieku 10 lat) To całkiem prosta historia. Zlecili to dziadkowi. Mój dziadek jest naprawdę fajny. Powiedziałem mu o tym, że nienawidzę krwi i pomógł mi przeżyć życie inaczej. Dał mi ten naszyjnik z ametystem i powiedział, że mogę żyć jak chcę. Szkoda tylko, że po tym wszystkim wyjechał i do teraz nie wrócił. Tak jakby jestem sam. To znaczy mam tylu przyjaciół z drużyny i dziewczyn które się we mnie podkochują, ale czuję się samotny. Nikt tak naprawdę mnie nie zna. Tak czy inaczej dziś jest poniedziałek. Jeden z trzech dni tygodnia w których przechodzę istne tortury. Trener uparł się, żebym przychodził na treningi i siedział na trybunach. Genialnie. Jestem zmuszony przez 3 razy w tygodniu po prawie dwie godziny patrzeć jak moi przyjaciele grają w siatkówkę, przygotowując się do zawodów na których nie zagram (idiotyczni Shey'owie). Jeśli ominę jakiś trening bez dobrego wyjaśnienia (u Puffiego dobrym wyjaśnieniem jest chyba tylko śmierć, albo wizyta w szpitalu) to zostanę wyrzucony z drużyny, albo przynajmniej wrzucony do drugiego składu, a plakietkę "kapitan" otrzyma któryś z Sheyów. Co to, to nie.
           Dzisiaj nie jest, aż tak źle bo powiedziałem Puffiemu, że muszę się uczyć na poprawkę z Historii i pozwolił mi wziąć ze sobą na salę książkę. Nienawidzę Historii, ale przynajmniej książka jest na tyle duża, że z łatwością ukryłem w niej egzemplarz "Szukając Alaski" Johna Greena. Powody były dwa : po pierwsze Puffy nie pozwoliłby mi czytać jakichś-tam książek (nawet jak są to takie arcydzieła jak "Szukając Alaski"), jestem kapitanem, muszę bezsensownie gapić się jak inni grają skoro sam nie mogę, po drugie: według moich kumpli wszystkie książki są po prostu głupimi czytadłami dla ludzi bez przyjaciół. Może wyda się wam to głupie, że robię wszystko by moi przyjaciele z drużyny sądzili o mnie jak najlepiej, może nawet sądzicie, że nawet nie są prawdziwymi przyjaciółmi, ale... Nie wiem jak to wam wyjaśnić. Może mam nadzieję, że pośród nich odnajdę prawdziwego siebie? Spójrzcie na nich. Radośni chłopacy, popularni, z bogatych rodzin, wysportowani... Ja po prostu chcę być szczęśliwy, okay? Jak na razie to co robiłem dotychczas przynosiło mi satysfakcję, ale czy jestem szczęśliwy? Głupie pytanie zadawane od wieków przez ludzi. Ja nie mam cholernego pojęcia co to znaczy "być szczęśliwym", ale tak beznadziejnie próbuję się tego dowiedzieć. Tak więc czytałem. Zatapiałem się w pięknych słowach, spostrzeżeniach, że nawet nie zauważyłem gdy się pojawiła. 
-Co tam czytasz Fire? Boisz się, że chłopacy z drużyny cię wyśmieją? - zapytała Ive. 
Przewróciłem oczami i pokazałem jej okładkę. Ona otworzyła buzię tak szeroko, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. 
-No co? - zapytałem, a ona się uśmiechnęła.
-Tak myślałam, że jesteś inny niż ci chłopacy - powiedziała.
Uniosłem ze zdziwienia jedną brew, tak jak to miałem w zwyczaju.
-Ta dziewczyna umrze - wskazała ręką na książkę i odeszła kilka kroków. 
-Wiem, czy tam ją już jakiś piąty raz... Kotku. - uśmiechnąłem się i zagryzłem wargę.
Rzuciła mi surowe spojrzenie, ale się uśmiechnęła i odeszła do Veronici. Zaraz... Czy ja właśnie flirtowałem z Czystą?
-Na dziś koniec treningu. Fire, chcesz coś powiedzieć swojej drużynie?- zapytał Puffy. 
Pokręciłem głową. No to teraz tylko poprawka z Historii...
November. | via Tumblr
          ****
Przepraszam, że tak krótko, ale mało czasu. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wstawić jakiś mój szkic Johna (tak, tak, robiłam już kilka) :). Mam nadzieję, że się podoba.
Laire.

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 3 Sport czysto rekreacyjny.

Rozdział 3
Sport czysto rekreacyjny

          Przysypiałem na lekcji Historii przyglądając się podpisom na ławce. Siedziałem z tyłu więc pan Lazzar nie widział, albo udawał, że nie widzi. Pan Lazzar był fajnym nauczycielem, ale Historia nie była fajnym przedmiotem. Myślałem, że umrę. Wczoraj była pełnia i nie spałem połowę nocy, a czwartki nie należą do najprzyjemniejszych dni tygodnia. Po ośmiu godzinach nauki w szkole mam jeszcze dwie godziny treningu, a następnie godzina odrabiania lekcji, a później jeszcze nauka. Ledwo to ogarniam jako Brudny, a co dopiero ci biedni zwykli ludzie. Zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji ósmej. Bogu niech będą dzięki. 
          Niby siatkówka jest najprostszym sportem. Nic bardziej mylnego. Za słowem siatkówka kryje się czasem brutalny sport, wymagający poświęceń i pracy zespołowej - jeśli zawiedzie jeden, wszyscy polegną. Spakowałem moje książki do plecaka i wyszedłem z klasy z ślimaczą prędkością. Minęło sporo czasu nim doczłapałem się do szafki. Mieściła się w tak beznadziejnym miejscu, że każdy na mnie wpadał co nie było za przyjemne zwłaszcza, że sam ledwo utrzymywałem się na nogach. Wrzuciłem do niej szybko plecak, a wyciągnąłem sportową torbę. Wyciągnąłem z niej butelkę wypełnioną napojem energetyzującym i wypiłem prawie całą zawartość. Oczywiście nie powstrzymałem się by nie beknąć. Zalety bycia mężczyzną. Zerknąłem szybko na zegarek. Byłem już spóźniony. Zaczęły odbudowywać się we mnie siły i pobiegłem na trening. Przebrałem się w czarny t-shirt i równie czarne spodenki. I poszedłem na salę. Cała drużyna siatkarska : Jake, Josh, Paul, Nick, Carter i kilku innych, a także Ryan i Tony Shey. Wszyscy kończyli już rozgrzewkę i ociekali potem. Na trybunach siedziała Ive Shey wraz z siostrą Cartera, Veronicą Fanning. Jako, że w czwartki lekcje kończyłem najpóźniej to zazwyczaj musiałem prowadzić indywidualną rozgrzewkę. Cudownie. Przebiegłem kilka kółek, a chłopacy zaczynali już odbijać piłki. Zrobiłem skróconą wersję wszystkich ćwiczeń i dołączyłem do nich. Gdy wyciągałem piłkę z wózka wpadł na mnie Tony. Skończyło się na tym, że on powiedział coś w rodzaju "Uważaj jak chodzisz łajzo.", a ja powiedziałem mu żeby się ogarnął. Nie poćwiczyłem sobie za dużo bo przyszedł trener powiedział żebyśmy odłożyli piłki.
- Dziś pogramy w piłkę nożną - oznajmił jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Ale trenerze, przecież za tydzień są zawody. Nie możemy się obijać - zaprotestował Carter.
- Powiedziałem, że gramy w piłkę nożną. Musicie się nauczyć pracy zespołowej - oznajmił trener.
Zaczęły się pytania, na które trener Puffy niechętnie odpowiedział. Następnie podzieliliśmy składy. Byłem kapitanem drużyny jak na złość Czerwonych, a Ryan Żółtych. W mojej drużynie był między innymi Paul i Josh i kilkoro innych, a w drużynie Żółtych Ryan, Tony, Nick i Jake i dwóch chuderlawych chłopaczków. Gdy sędzia Puffy gwizdnął gra się rozpoczęła. Udało mi się dostać do piłki, wyprowadziłem naszą drużynę lekko na przód i podałem do Josha, który z kolei podał do Paula co zakończyło się nie udanym strzałem na bramkę. Później zaczynali Żółci. Gdy Tony dostał się do piłki (no chyba, że był to Ryan, kogo to obchodzi) starałem się go zatrzymać, lecz on mnie podciął i runąłem jak długi na ziemię. Usłyszałem chichot, który nie powiem, strasznie mnie zdenerwował, a sędzia nie uznał faulu. Byłem pewien, że Ryan i Tony widzą moje czerwone oczy, ale nie obchodziło mnie to. Podniosłem się i grałem dalej. Gra stawała się coraz agresywniejsza. Mimowolnie sfaulowałem Ryan'a (no chyba, że był to Tony...) i rozległ się gwizdek.
-Bez fauli Fire! - krzyknął sędzia. Zamachnąłem się tylko ręką. Wiedziałem, że Ryan i Tony nim manipulują. Jak to Czyści. W oczach zwykłych śmiertelników wyglądają na istne bóstwa. Wszyscy ich uwielbiają, jedno ich spojrzenie i już robisz to co ci każą. Na szczęście na mnie to nie działa. Po kilku akcjach sytuacja się powtórzyła. Paul podał mi piłkę i nim się obejrzałem para bliźniaków wbiegła na mnie równocześnie. Jeden walnął mnie w bark, a drugi uderzył pięścią w brzuch. Cholernie bolało, a zwłaszcza bark. Nie utrzymałem równowagi i spadłem na ziemię plecami do trybun.
-Wstawaj O'Fire! Nie udawaj!- krzyczeli, ale ja byłem pewny, że nie wstanę.
Byłem pewny, że mam wybity bark. Nie mogłem grać na zawodach, na które czekałem cały rok. Chciałem wstać i powiedzieć im co o nich myślę, ale udało mi się tylko jęknąć. Uderzyłem zdrową rękę z całej siły o parkiet i starałem się być silny. A to nie przychodzi łatwo. Zresztą dobre rzeczy nigdy nie przychodzą łatwo. Ci idioci przez chwilę kontynuowali grę, ale przestali gdy zobaczyli, że nie wstaję.
- Hej, Fire, jesteś cały ? - zapytał Jake.
-Taaa, jasne. Leżę tu bo podłoga jest najwygodniejszym miejscem na ziemi - próbowałem się zaśmiać, ale tylko znowu jęknąłem. Ból brzucha trochę mi przeszkadzał. Oczy Tonyego i Ryana świeciły się złotym blaskiem. Leżałem na wybitym barku więc odwróciłem się, nie powiem, z wielkim bólem. Na trybunach dalej siedziała Veronica i Ive. Ku mojemu zdziwieniu obie były przerażone, ale wyraz twarzy Ive zmienił się gdy zobaczyła, że na nią patrzę. Z trudem  usiadłem trzymając się lewą ręką za bark. Trener i Jake pomogli mi wstać. Zagryzałem wargę tak mocno, że zaczęła lekko krwawić. Bark beznadziejnie mnie bolał. Ryan i Tony patrzeli na mnie jak dwie zgłupiałe małpy zastanawiając się o co chodzi. Przecież jestem Brudnym. Powinienem być silniejszy, takie coś nie powinno zrobić mi krzywdy, powinienem się zregenerować. Ale ja przecież nie byłem jak każdy. Nie piłem krwi, przy życiu utrzymywał mnie mały kamyk przewieszony na szyi - Ametyst Biały - odziedziczony po babci która również nie piła krwi, chociaż z tego co wiem to próbowała. Ten głupi mały kawałek Ametystu był na tyle silny, że pozwalał mi nie pić krwi, ale był jeden warunek. Nie potrafiłem się uzdrawiać, nie byłem nadzwyczajnie wytrzymały. Silny, ale nie wytrzymały. W końcu opadłem na ławkę. Ktoś w między czasie zawołał pielęgniarkę która zbadała mi bark.
-Zdecydowanie wybity - powiedziała tak, jakbym już tego nie wiedział. - Trzeba będzie nastawić.
          Piękny czwartek skończył się tak, że siedziałem sam w domu na kanapie oglądając TV z usztywnionym barkiem, zjadając paczkę chipsów. Byłem tak wkurzony, że nie mogłem się skupić na oglądaniu Spider-mana. Nie mogę ćwiczyć przez 4 tygodnie. Byłem załatwiony na amen. Wyłączyłem telewizor i w końcu poczułem jak działają leki przeciwbólowe - na Brudnych działają wolniej. Później, próbując zasnąć moje genialne zdolności słuchu wyostrzyły się, usłyszałem krzyki z domu Shey'ów. Nie mogąc się powstrzymać podsłuchałem. "Zawsze tak jest! Jesteście beznadziejni! Od razu mogliście go zabić na sali gimnastycznej! Czemu nie?!" słyszałem damski głos. "To nie nasza wina. Nie zamierzamy go tolerować! Czemu ty go w ogóle bronisz, co? Zabujałaś się w nim?" tym razem męski głos. "Nie. Po prostu nie każdy jest taki na jakiego wygląda. Nie można oceniać książki po okładce." znowu damski głos, ale tym razem cichszy. Następnie usłyszałem śmiech i nie do końca stłumiony szloch. Mój mózg był na tyle otumaniony lekami, że nie zrozumiałem, że mówią o mnie.
- Pomyśleć, że piątek 13 jest dopiero jutro... - wymamrotałem i odpłynąłem.
Ze specjalną dedykacją dla Agaty :3. Kocham was wszystkich.
 Laire.

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 2 - Krwawy Poniedziałek

Rozdział 2
Krwawy Poniedziałek

          Dziewiąty grudzień 2013 rok. Minęło równo 48 godzin od poznania Ive. Uczyłem się z Biologii, ale wcale mi to nie wychodziło. Odsunąłem się od biurka. Znajdowałem się w "Moim Pokoju Numer Dwa". Pokój ten znajdował się w piwnicy, o ile naszą piwnicę można tak nazwać. Piwnica podzielona jest na 3 pokoje. Stare kolekcje ubrań mamy w pokoju za różowymi drzwiami, stary sprzęt do fotografowania taty za białymi drzwiami, mój pokój tuż za czarnymi drzwiami. Pokój numer Dwa był większy niż pokój w którym zazwyczaj śpię. Ściany pomalowane były białą farbą, wyglądałyby zupełnie martwo gdyby nie fakt, że jedna z nich była całkowicie pokryta zdjęciami i szkicami które wykonałem ołówkiem. Mogę z szczerością powiedzieć, że jest moim życiowym osiągnięciem. W jednym z kątów wisiał czarny worek treningowy, a tuż obok czarna kanapa. Gdy wchodziło się do pokoju pierwszą rzeczą którą się widziało była ogromna półka pełna książek znajdująca się obok czarnego biurka. Tak. Książek. Poczynając od takich tytułów jak BZRK i Joyland, a kończąc na The Fault in Our Stars. Te dwa pokoje należały do dwóch zupełnie innych osób. Pokój numer Jeden - pokój zdolnego sportowca, dosyć wygadanego który robi wszystko by zaimponować rodzicom i kuplom z drużyny. Pokój numer Dwa - pokój chłopaka kochającego sztukę jaką jest rysunek i literatura, chowający się w piwnicy tchórz. Wciąż nie wiem kim jestem. Mam tylko szczerą nadzieję, że nagle jakimś magicznym sposobem nie pojawi się trzeci pokój i trzecia osoba. Kompletnie bym się wtedy pogubił.
          Wyszedłem szybko z pokoju do kuchni. W jednej z białych szafek znalazłem szklane butelki z nalepką głoszącą Wino Cruentis - wino krwiste. Całkiem łatwo się domyślić, że to krew. Nawet jeśli bym się nie domyślił z nalepki to na pewno bym to wyczuł. Jako, że od 10 roku życia powinienem regularnie pić krew to podkradam rodzicom butelki z tą zapasową. Nie wiem czy można nazwać to podkradaniem, skoro wiem, że oni wiedzą i robię to specjalnie żeby myśleli, że ją piję. Założyłem kurtkę i buty. Dwie butelki z krwią wyciągnąłem z szafy owinąłem w ręcznik by zapach roznosił się jak najmniej i spakowałem do plecaka. Ruszyłem tam gdzie zwykle - do lasu. 
          Las w Cambridge był całkiem zwykłym lasem. Postanowiłem, że udam się tam rowerem. Słońce już kończyło swoją mizerną wędrówkę po niebie. Zatrzymałem się gdzieś z 4 kilometry od drogi. Wyciągnąłem butelki z plecaka i odkręciłem jedną z nich. Nie mogłem powstrzymać ciekawości. Powąchałem. Gęsta ciemna substancja która utrzymuj nas przy życiu pachniała jak... krew Alice. Nagle wszystko dookoła mnie się zakręciło i szybko złapałem się drzewa. Ledwo powstrzymałem się od zwymiotowania gdyż poczułem czyjąś obecność. Spakowałem butelki z powrotem i już miałem pójść w inne miejsce. Odwróciłem się. Koło jednego z drzew stała Ive. Pewnie w jej oczach wyglądałem na wyluzowanego, ale przysięgam na Boga myślałem, że umrę na miejscu.
-Co ty tu robisz? - zapytałem. Przekręciła nieznacznie głowę.
-Mogłabym zapytać cię o to samo, tylko, że ja wiem co ty tu robisz. Pijesz ludzką krew.
Zaśmiałem się. To było śmieszne. Jak to marne ludzkie stworzenie mogło mnie o coś oskarżyć skoro nic o mnie nie wie?!
-Co Kotku, bawimy się w rasizm? - Przewróciła oczami.
Wyciągnąłem butelki i wylałem ich zawartość. Zapach krwi był obrzydliwy, ale skrzywiłem się tylko raz. Może i nie piję krwi, ale nie mięczakiem. 
-Nie nazywaj mnie tak! Co ty tu w ogóle robisz? - zapytała Ive kompletnie zagubiona. No może nie kompletnie, ale chciałbym żeby była.
-Skomplikowane - odparłem.
-Jak bardzo? - zapytała. -Chcesz teraz wyglądać na świętego bo jej nie wypiłeś. Jesteś mordercą. 
Auć. 
-Tak? To ty też. Pamiętasz może te czasy kiedy wasze rodziny nas zabijały? Niektóre nadal to robią.
-Nigdy nikogo nie zabiłam. Nie ponoszę odpowiedzialności za swoją rodzinę - odparła. 
-No popatrz. Zupełnie tak jak ja - odpowiedziałem szorstko.
Wziąłem do ręki opróżnioną butelkę, zerwałem nalepkę i wyrzuciłem najdalej jak mogłem. Byłem zły. 
-Co? - zapytała. Teraz naprawdę była kompletnie zagubiona.
-Skomplikowane - odparłem.
Stała obok mnie nie wiedząc co powiedzieć. Cała ta rozmowa zaszła za daleko więc zamierzałem ją zakończyć.
-Wiesz... Też sądzę, że fajnie, że jesteśmy sąsiadami Kotku - obdarzyłem ją najsztuczniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać, wsiadłem na rower i odjechałem.
MPD • Mario Zamora | via Tumblr

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 1

Rozdział 1
"John O'Fire"

          Siedziałem kompletnie znudzony obok Jake'a który grał w jakieś beznadziejne gry na swoim telefonie. Byliśmy zmuszeni do siedzenia w szkolnej sali gimnastycznej póki nie odbiorą nas rodzice. Nas to znaczy wszystkich uczniów. Pogoda była dziś katastrofalna i zabroniono uczniom opuszczać szkołę póki nie przyjadą po nich opiekunowie. Połowa ludzi już dawno odjechała ze swoimi rodzicami, ale nie my. Macocha i ojciec Jake'a byli na jakiejś wyspie świętując swój miesiąc miodowy (Gdy Jake mi o tym powiedział to zamarkował odruch wymiotny więc wiecie.). Moi cudowni rodzice byli zapewne gdzieś w Nowym Jorku.
-Dasz mi zagrać? - spytałem zrezygnowany.
Jake spojrzał na mnie z ukosa, ale dał mi telefon. Gra polegała na dotarciu na szczyt jakiejś głupkowatej wieży. Z łatwością pobiłem rekord Jake'a.
-Dobra stary, już pobiłeś mój rekord. Możesz mi teraz oddać telefon? - zapytał. 
Dałem mu ten telefon i wstałem. Sala gimnastyczna Coatly Junior High School nie wyglądała jakoś nadzwyczajnie. Była jak każda inna. Podszedłem do jednego z kartonów z zapasowym jedzeniem. Wziąłem sobie Snickersa bo wybór nie był za duży i wróciłem. Razem z Jake'iem siedzieliśmy w jakimś kącie. Jednak zanim zdążyłem wrócić pojawiła się już cała drużyna siatkarska, której byłem kapitanem. Było to dość dziwne bo prawie wszyscy byli o rok starsi. 
-Jak tam Fire, twoi nowi sąsiedzi? - zapytał najniższy, Paul.
Zdziwiłem się, Paul chyba to zauważył.
-Słyszałeś chyba, że ktoś wprowadza się do Domku numer 154?
Domek 154 był domem centralnie na przeciwko Domku 155, który był moim domem. Domek 154 był przez dość długi czas opuszczony i czasami tam wchodziliśmy. No cóż... Miał fajny basen. Gdy Paul powiedział mi, że ktoś się tam wprowadza byłem w szoku.
-Pozbieraj swoją szczękę z ziemi Fire. Słyszałem, że wprowadza się tam jakaś niezła laska - zakomunikował Josh. Josh był... Hmm... trochę przygłupi, ale razem ze swoimi błękitnymi oczami i blond loczkami miał wzięcie u dziewczyn. 
-A ja słyszałem, że wprowadzają się tam jacyś bliźniacy. Pewnie jakieś kujony jak Jeremy i Seth Brian'owie - usłyszałem od Nicka. 
-No to grubo Fire. Ej, to nie panna Jornson ? - zapytał Carter. Odwróciłem się.
-Faktycznie. - wymamrotałem. 
Panna Jornson była czymś w rodzaju mojej opiekunki, więc mogła mnie odebrać z tej głupiej szkoły. Nienawidziłem moich znajomych z drużyny za to, że się w niej podkochiwali. Była 25-letnią kobietą o dużych oczach które miały dziwny odcień zieleni oraz pięknych orzechowych, falowanych włosach. Wszędzie gdzie tylko się pojawiała roznosił się zapach wanilii. Ale jej nie lubiłem. Była zbyt płytka, codziennie zaczytana w swoich czasopismach o modzie. Jej wypłata była dosyć wysoka, ale i tak kilka razy przyłapałem ją na kradzieży, obiecała, że już więcej tego nie zrobi, ale jestem pewien, że robi to nadal.
          Wsiadłem do samochodu panny Jornson i zapiąłem pasy. Nie wiem czemu zawsze je zapinam, niby tak trzeba czy coś. Wyjechała z parkingu. Jechała powoli. Deszcz padał tak mocno, że wyglądało to jakby ktoś z góry wylewał na ziemię wiaderko z wodą. Ogromne wiaderko. Była beznadziejnym kierowcą. Samochód co chwila wpadał w poślizg i coraz bardziej zwalniała. Już wiem czemu zapiąłem te pasy. Byliśmy już na naszej ulicy gdy nagle na środku drogi pojawiła się drobna postać. Panna Jornson tak gwałtownie zahamowała, że myślałem, że zaraz rozpryskam się na przedniej szybie jak robak. Samochód zdążył zwolnić na tyle by lekko uderzyć w postać, jednak na tyle mocno, że się przewróciła.
-O mój Boże! - krzyknęła panna Jornson i wybiegła z samochodu. Pomyślałem, że dobrze by było gdybym też pomógł. Byłem chwilowo wstrząśnięty tym, że potrąciliśmy człowieka, aż nie zobaczyłem kim on był, a dokładniej ona. Zza czarnego kaptura wysuwały jej się długie mokre włosy. Nie mogłem określić ich koloru. Miała ostry podbródek i pełne usta. Jej cera była nieskazitelna, a skóra jasna. A oczy... świeciły złotym blaskiem. Była Czystą. Pochodziła z rodu ludzi w których płynie krew aniołów. Przypomniały mi się słowa dziadka: "Czystego czy Brudnego może rozpoznać tylko Czysty lub Brudny w chwili w której odczuwa silne emocje.". Powiedział mi to przed wyjazdem po którym więcej już go nie zobaczyłem. Niemal czułem jak moje oczy palą się czerwienią. Do Brudnych należy kolor krwistoczerwony, a Czystych złoty. Zauważyła mnie i spojrzała na mnie z pogardą i wyższością, a ja posłałem jej uśmiech, bo to jedyne co mogłem zrobić. Nie zmienię tego kim jestem, chociaż próbuję. Pomogłem pannie Jornson ją podnieść.
-Nic ci się nie stało? - powtarzała w kółko panna Jornson. - Może cię podwiozę? Gdzie mieszkasz?
- Tu blisko, dom 154 - powiedziała delikatnym głosem.
Panna Jornson pomogła wejść dziewczynie do wozu i ruszyliśmy.
-Aha. To wy jesteście naszymi nowymi sąsiadami. My mieszkamy w 155 - zakomunikowała Jornson. Zirytowało mnie to, że sądzi, że tam mieszka.
-Ja tam mieszkam. O ile się nie mylę ty masz własne mieszkanie? - Machnęła ręką co spowodowało nagły lekki poślizg więc szybko chwyciła z powrotem kierownicę.
-I tak spędzam tam trzy czwarte swojego życia.
      Wjechaliśmy na podjazd mojego domu.
-Ach zagapiłam się. Johnny, możesz się upewnić, że nasza...
-Ive - uzupełniła dziewczyna.
-Że nasza Ive dotrze bezpiecznie do domu? Nie wiem jak mocno się uderzyła i chcę mieć pewność, że będzie bezpieczna.
Przewróciłem oczami i kiwnąłem głową. Wiedziałem, że z Ive wszystko w porządku, bo jest Czystą. Żeby porządnie zranić Czystego trzeba się nieźle natrudzić. Wyszedłem z samochodu i założyłem kaptur od kurtki na głowę chociaż i tak byłem już cały mokry. Ive stała już tuż obok. Przeszliśmy kilka kroków i coś poczułem. Zapach krwi. Spojrzałem na Ive - to ona krwawiła.
- Hej, ty krwawisz! Dobrze się czujesz? - odruch superbohatera. Każdemu może się zdarzyć.
- A co, może chcesz spróbować mojej krwi jak wampir? - Poczułem się jakby mnie spoliczkowała, ale nie chciałem tego po sobie poznać.
-Cokolwiek byś chciała, tylko nie rzucaj się więcej pod mój samochód.
Przewróciła oczami. Podeszliśmy pod drzwi Domku 154.
-Więc do zobaczenia w szkole, koteczku - powiedziałem wiedząc, że ją to zirytuje.
-Nie nazywaj mnie koteczkiem.
Roześmiałem się i wróciłem do domu.

Prolog

      Wyjrzałem za okno. Księżyc był pełni. Szybkim ruchem zasłoniłem rolety i podszedłem do drzwi zastawiłem je szafką. W szklanej szybce zobaczyłem swoje odbicie. Palące czerwienią oczy, kły, długie pazury, zwierzęcy wyraz twarzy. Wziąłem kij do baseballa i zbiłem nim szybkę w szafce. Z brązowego pudła wyciągnąłem czarną narzutę, usiadłem w kącie i zakryłem się nią. Siedziałem w kompletnej ciemności czując wszystko i nic. Słyszałem krzyki i płacz, słyszałem piski radości. Czułem odór spalającego się omletu kilka domów dalej, czułem ludzką krew. Słyszałem jej pulsowanie. Fuj. Jestem Brudnym. W mojej krwi płynie krew demona, ale różnię się od reszty mojej rodziny tym, że jeszcze nigdy nie piłem ludzkiej krwi, nigdy nikogo nie zabiłem. Czuję coś w rodzaju obrzydzenia. Powinienem zacząć polować w wieku 10 lat. Teraz mam 14 i nie zrobiłem tego ani razu. Powodem mojego wstrętu do krwi jest pewne wydarzenie... Którego nie mam ochoty wspominać. Siedzę w ciemności i staram się wyłączyć głosy na tyle by zasnąć, aż w końcu mi się to udaje.
      Budzę się znowu jako zwykły nastolatek - John O'Fire - a nie jako pół człowiek pół demon. Odsuwam szafkę, uważam by nie stanąć na odłamki szkła. W jednym z luster widzę swoje odbicie - wysoki, brązowo włosy ja.
-Hej, jesteś tu stary? - zawołał ktoś na dole. Tym kimś był Jake.
Jake jest moim najlepszym przyjacielem. To znaczy... Czasami nim jest, czasami jest świetny, ale większość czasu mam wrażenie,  że jest zupełnie nieogarniętym połączeniem małpy, człowieka i siatkarza o podwyższonej liczbie hormonów. Ale nie mam nikogo lepszego na jego zastępstwo.
-Jestem na górze! - krzyknąłem.
Szybko zmieniłem koszulkę i zatrzasnąłem drzwi od pokoju.
-Rusz się Fire, dziś gramy mecz siatkówki zapomniałeś? Podobno czirliderki z st.Christina Junior High School to niezłe laski! - wykrzyknął.
-Mam nadzieję - zaśmiałem się i wyszliśmy.

***

Mam nadzieję, że się podoba ;)